Dlaczego?
- Przecież to nie uzależnienie – rzadziej niż raz na kilka miesięcy na kilka chwil przypominam sobie o istnieniu proszku magicznego.
- To nie działanie – nikotyna inhalowanej tabaki pobudza znacznie mniej niż spalenie papierosa (nienawidzę smrodu dymu – niszczę palaczy gderaniem)
- To nie szpan – chociaż młodzież ponoć czuje się oryginalnie, gdy zamiast odpalić fajczura – niczym szlachcic sarmata tworzy tabakierkę z paluszków. Ale ja już nie młodzież.
Więc co?
- Bo gdy w nozdrzach poczuję Gawith Apricot, a morele ogarniają moje zatoki, przypomina mi się bezgraniczne pole rzepaku, gdzie ja, na miłym wzniesieniu, w świeżym letnim wietrze obserwuję falliczny kształt pozostałości po drzewie, w które onegdaj uderzył piorun.
- Bo gdy łzy w moich oczach wywoła Gletscher Prise, czuję orzeźwienie porównywalne do 10 czarnych cukierków Hals zjedzonych łapczywie na środku zamarźniętego jeziora w Dąbiu (nie Szczecin-Dąbiu).
- Bo gdy zasmakuję Ozona Cherry czuję słodycz kojarzącą mi się z pierwszymi wybrykami alkoholowymi, w zamierzchłych czasach, gdzie zdaje się wszystko było łatwiejsze, a młodzieńczy, ugrzeczniony bunt ograniczał się do sumiennej i regulalnej nauki, która nie kolidowała z poznawaniem najniższej półki z winami – asortymentu sklepu „Na Rogu”
- Gdy anyżowy Lowen Prise wywołuje swędzenie dziąseł – czuje, że gryząca i sztuczna słodycz też jest piękna na swój indywidualny sposób.
- Zawsze kiedy w akcie ostatecznego sponiewierania częstuję ludzi tabaką Red Bull, wiem, że gram z losem w picipolo i albo wygram, i wszyscy dostaną pieprzowego kopa, albo przegram i horyzontalna pozycja będzie jedyną opcją na (nie)miłe zakończenie nocy. Dla wszystkich.
- Gdy znajdzie się kozak, Pan z cyklu „cototonieja”, samozwańczy król imprezy, Cassanova i Pudzianowski w jednej osobie – nie odmówi on Medicated No. 99. Nie odmówi i zamrze w czeluściach zmagania się z własnym ego zniszczonym przez małą dawkę mikroskopijnie zmielonego proszku.
- Bo gdy spróbowałem Gawith Cola przypomniałem sobie lizaki o smaku coli za 10 groszy z kiosku spożywczego, popijane soczkiem z woreczka i zagryzane gumą kulką.
- Bo za każdym razem jak widzę biało-zielone pudełko Ozona Spearmint nie mogę się nie uśmiechnąć, bo ta przesmaczna tabaka ma w swojej nazwie ejakulat. Mam nadzieję, że tylko w nazwie.
- Bo gdy wymarzyłem sobie tytoniowy proszek o smaku ukochanej wanilii – zdobyłem Chapman Vanilla Snuff… I pożałowałem, że niemiecka firma produkująca ten wyrób jeszcze istnieje. Paskudztwo (Chapman Cherry też jest skrajnym złem).
- Bo gdy Żabol podarował mi kiedyś resztkę McChrystals nie mogłem uwierzyć, że ktoś stworzył bardziej chemiczny proszek do prania, przeznaczony dodatkowo do wciągania przez nos.
Dobry wpis
A i tak wszyscy wiedza ze snuffisz tylko z powodu skojarzen fallicznych.
ty narkomańska mordko ;P
a wPiSa żeś zapodał na 5